5.

Już tyle razy przestrzegałem przed Erosem, że pewnie teraz sobie myślisz co ten stary ramol pieprzy.

No więc jestem stary, nie musisz mi tego wypominać, ale od biedy do zetemesu by mnie jeszcze przyjęli. Ale byś mnie źle nie zrozumiała, winienem ci parę wyjaśnień.

A więc po pierwsze pożądanie nie jest grzechem. Jest elementem każdej dojrzałej miłości. I to wspaniale, że tak jest.

Po drugie bywa, że czasami pojawia się tylko pożądanie. Nie jest to miłość. Ale nie jest to jeszcze grzech.

Grzech jest dopiero wtedy, gdy pożądaniu ulegamy w niewłaściwym momencie i w niewłaściwy sposób. Ten niewłaściwy sposób, to instrumentalne traktowanie samego seksu, a także przedmiotowe partnera (partnerki). Z tym zapewne się zgadzasz, więc nie mam co się rozpisywać.

Twój sprzeciw budzi za to zakaz stosunków przedmałżeńskich. Łatwo było o zachowanie tej normy w czasach, gdy dojrzałość społeczna (t.j. zdolność założenia samodzielnej rodziny) przychodziła niewiele później po dojrzałości biologicznej. Teraz dojrzałość biologiczna przesunęła się nieco w dół, a dojrzałość społeczna zdecydowanie w górę. W sumie okres, którego dotyczy ta norma wielokrotnie się wydłużył. Tak więc dochowanie wierności tej normie stało się nieporównywalnie trudniejsze. Ale to że trudniejsze nie oznacza, że niemożliwe. Z drugiej strony, to że kiedyś ta norma była dochowywana, nie oznacza, że spełniała swoją funkcję.

Pomijając argumenty typowo seksuologiczne, a więc wszystkie niebezpieczeństwa przedwczesnej lub niewłaściwej inicjacji (tego nie wolno bagatelizować, ale zostawmy to na boku), są dwie przyczyny, dla których ten zakaz uważam za słuszny:

  1. Dojrzała miłość jest samym pragnieniem dawania; potrafi cieszyć się, jeśli coś dostaje, ale sama dając, niczego nie żąda. Tymczasem Eros ze swej natury jest jednoczesnym dawaniem i braniem. Dając jednocześnie bierzesz. Łatwo o rozszerzenie tej postawy na całą miłość. I to nie jest tylko teoria. Tak jest naprawdę. Im mniej dojrzała osoba wychodzi na spotkanie Erosa, tym większe tego niebezpieczeństwo. W efekcie może być nawet i tak, że dojrzałości już nigdy się nie osiągnie.
  2. Eros wytwarza więź. I to bardzo silną. A przecież każda miłość służy tej ostatniej. Lecz ty nie wiesz, czy to ta ostatnia. Najczęściej nie jest. Role się wypełniły, Bóg wygasił miłość, ale coś cię jeszcze trzyma. Ta więź jest całkiem realna. Bóg zsyła nową miłość, ale nie potrafisz jej przyjąć - być może właśnie tej, która miała być tą ostatnią.

Jak widzisz wszystko jest OK, jeśli decydując się na spotkanie Erosa jesteście już w pełni dojrzali, a miłość która trwa, jest miłością ostatnią. Lecz wy tego nie wiecie; nie wiecie, czy to tak jest.

Możesz mi teraz powiedzieć, że skoro cały czas piszę o miłości ostatniej, to gdzie tu związek z małżeństwem?

Życie nie jest schematem. Byłoby to bardzo wygodne, ale tak nie jest. I na szczęście, bo musisz przyznać, że byłoby to śmiertelnie nudne. Wyobraź sobie, że obowiązywałaby zasada piątej miłości: każda piąta miłość jest miłością ostatnią. Odliczyłabyś sobie - acha, piąta - no to zaczynamy. Schemat absurdalny, ale jakże wygodny. Małżeństwo też jest pewnym schematem. Znacznie bardziej elastycznym, ale nadal schematem. Każda norma etyczna po to, by mogła funkcjonować musi odnosić się do świata opisanego schematami. Inaczej nie byłaby czytelna. Ale przez to - samo dochowanie wierności normom bynajmniej nie gwarantuje, że spełni się to, czemu te normy służą (błąd faryzeizmu). Świat rzeczywisty jest o wiele bogatszy od świata opisanego schematami.

Ale Bóg wyposażył ciebie w instrumenty pozwalające na to, byś mogła się poruszać w rzeczywistości pełnej.

Pierwszym z nich jest głos twojego serca. Tam właśnie przemawia do ciebie Bóg. To Jego głos. Tym głosem Bóg ci wskazuje wydarzenia, ludzi, sprawy, które są teraz dla ciebie najważniejsze.

Drugim instrumentem jest głos sumienia. Ale tym głosem Bóg nie tylko mówi tego nie czyń, tego ci nie wolno, ale również to powinnaś zrobić, tylko tu możesz się czymś naprawdę wykazać; jeśli w tym się nie wykażesz, to niby żadne zło się nie stanie, ale skutki tego będą dalekosiężne, będą dotyczyć całego twojego, czyjegoś życia; ktoś na ciebie czeka; ktoś błądzi i po omacku próbuje wyjść, a ty znasz wyjście; masz w sobie dużo ciepła, lecz przedkładasz samotność nad kontakty z ludźmi, wśród których panuje zawiść i zazdrość... To też jest głos sumienia. (Ale żeby nie było niejasności: czasami samotność jest potrzebna, lecz bywa i tak, że Bóg próbuje ciebie z niej wyrwać, a ty się nie dajesz - wtedy właśnie odzywa się sumienie.)

Wreszcie trzecim instrumentem są znaki, którymi Bóg ciebie prowadzi, którymi wskazuje ci drogę, twoją drogę. Ten instrument też dobrze znasz, choć być może inaczej go nazywasz. To jest przecież intuicja. Jakieś wydarzenia, z pozoru odległe od tego co ciebie bezpośrednio dotyczy, podpowiadają ci rozwiązanie twoich spraw, twoich problemów. Czasami przychodzi też taki moment, że wydarzenia całego twojego życia nagle układają się w jakąś jedną nić, że widzisz ich sens, że potrafisz przeczuć ku czemu zmierza ta sytuacja, w której teraz jesteś. Mówi się babska intuicja - ale to nie dlatego, by tylko kobietom był dany dar odczytywania znaków; rzecz w tym, że w naszej kulturze obowiązuje prymat rozumu, a po to, by te znaki odczytać i by je przyjąć jako wskazania dane od Boga, trzeba odrzucić rozum, trzeba uznać, że istnieje rzeczywistość, której rozumem nie da się objąć - a to łatwiej przychodzi kobietom niż mężczyznom. Ale we współczesnym świecie ginie również i ta babska intuicja, bo współczesna kobieta też się czuje wyedukowana i też bardziej wierzy swojemu rozumowi niż tym znakom, które Bóg jej daje. Ja nie mówię, że rozum jest be, że należy być bezmyślnym. Przeciwnie. Należy rozwijać zdolność myślenia. Ale rozum nie powinien przesłaniać tego, co do ciebie mówi Bóg, lecz powinien służyć tym wskazaniom, które od Boga otrzymałaś.

Na razie jeszcze nie potrafisz wsłuchiwać się w ten głos, jeszcze nie potrafisz odróżniać, kiedy to rzeczywiście przychodzi do ciebie Bóg, a kiedy są to tylko twoje pragnienia, czy tylko twoje lęki. Ale nawet gdy się już tego nauczysz, to i tak nadal nie będziesz miała pewności, czy się nie mylisz, pewności, czy dobrze rozpoznałaś drogę, jaką Bóg ci wyznaczył. I dlatego konieczne do życia są schematy. Inaczej szybko byś się zagubiła. Gdyby ich nie było, łatwo by ci przychodziło usprawiedliwianie wszelkich zachcianek wolą Bożą. Chciałabyś zająć miejsce Boga. To dopiero byłaby twoja klęska. Nie potrafisz żyć bez schematów i to wcale nie jest żaden zarzut. One zapewniają ci poczucie bezpieczeństwa. Są naprawdę konieczne.

Ale czasami skwapliwie korzystasz z tego, że w pewnych okolicznościach norma przestaje służyć tym wartościom, które miała ochraniać, lub wręcz, że godzi w inne, wyższe wartości, by odrzucić całą normę. W ten sposób mogłabyś odrzucić każdą normę, bo każda odnosi się do świata opisanego schematami. Ale ty robisz to tylko w odniesieniu do tych, które są tobie niewygodne, które wymagają od ciebie pewnego wysiłku.

Wiesz, że nie zabijaj nie dotyczy tego, który w sposób bezpośredni zagraża twojemu życiu, czy życiu innych. A jednak nie odrzucasz całej normy. Stwierdzasz tylko, że jest pewnym uproszczeniem (a więc pewnym schematem myślowym), że inni nie występują przeciwko temu dobru, jakim jest życie ludzkie.

Przeczytałaś Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i samego siebie, nie może być moim uczniem, a jednak szanujesz swoich rodziców, a przynajmniej wiesz, że powinnaś ich szanować, choćby tylko za to, że za ich pośrednictwem Bóg powołał ciebie do życia. Nie odrzucasz całej normy, a tylko zauważasz, że norma milcząco zakłada, że twoi bliscy pragną twojego dobra, potrafią je zawsze rozpoznać i ku niemu ciebie prowadzą (a więc znowu pewien schemat), że nigdy nie będę odwodzić ciebie od Boga, a przeciwnie - na Niego wskazywać.

Dlaczego nie mówisz, że nie zabijaj to bzdura, że czcij ojca twego i matkę twoją to bzdura, a tylko to nieszczęsne nie cudzołóż! Co?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz