10.

Oczywiście wszystko, co pisałem o miłości między ludźmi, odnosi się również do miłości między Bogiem a człowiekiem. A więc to, że Bóg nas wszystkich kocha oznacza, że każdemu pragnie dawać Siebie oraz oznacza, że ma co dać i że to co może dać, jest nam potrzebne. I oczywiście cieszy się, jeśli chcemy od Niego brać. Lecz my wcale nie musimy chcieć. I choć tym sprawiamy Mu ból, to do niczego nas nie zmusza. Nie po to dał nam wolność, by jej teraz nie szanować.

A czy mógłby sprawić, byśmy chcieli brać? Oczywiście, że tak. Wystarczyłoby, jeśli w każdym z nas rozbudziłby miłość do Siebie. Ta miłość nie może wywołać lęku, więc każdy by ją przyjął i każdy chciałby z Niego czerpać ile się da.

Jednak Bóg inaczej to urządził. On nie chce kukiełek. To my sami musimy chcieć Go pokochać i dopiero wówczas zsyła taką miłość. Im bardziej Go pragniesz, tym bardziej Go kochasz. To On zsyła tę miłość, ale ty decydujesz o jej początku i o jej końcu. W miłości między ludźmi to od ciebie nie zależy, ale tu tak.

Jest i druga różnica. My rozróżniamy przyjaźń od miłości, mało - inaczej kochamy rodziców, inaczej oni nas, a jeszcze inaczej kochamy się między sobą. I choć w każdej z tych form miłości występuje potrzeba dawania (zależna tylko od naszej dojrzałości), to jednak te formy różni sposób wyrażania miłości, różni intensywność przeżyć i wreszcie bariery, jakie stawiamy - tu tobie nie wolno, to tylko mój świat. Tymczasem Bóg kocha nas wszystkich jednakowo, każdemu pragnie dawać Siebie do końca, bez żadnych barier, bez żadnych granic. I choć nam to trudno przyjąć, to nasza śmierć jest również aktem Bożej miłości, bo dopiero po śmierci możemy w pełni z Nim się zjednoczyć. My to niby wiemy, ale na co dzień wcale tak nie myślimy (z czego tylko cieszy się szatan, bo dzięki temu ma do nas dostęp). W tekstach kanonizacyjnych dzień śmierci określany jest jako dzień narodzin dla nieba. Bo to tak jest.

Nasze życie tu na ziemi jest tylko przygotowaniem do spotkania z Bogiem; do spotkania z Bogiem, który jest miłością. I dlatego Bóg tak uparcie, a zarazem tak cierpliwie uczy nas miłości. W dniu sądu wcale nie będzie ciebie pytał o twoje grzechy (sama, czy z kimś i ile razy?). Jeśli potrafisz uznać, że jesteś grzeszna, to wszystkie grzechy zostaną ci wybaczone jeszcze tu na ziemi. Bóg zada ci inne pytania: Czy potrafisz kochać? Czy chciałaś się uczyć miłości? Czy potrafisz innych uczyć miłości? Tylko od tego zależy twoje zbawienie. I nieważne ile tych miłości było - jeśli ktoś jest wrażliwy długo nie musi się uczyć; ważne, czy nie opuszczałaś lekcji, czy nie musiałaś ciągle repetować w tej samej klasie. Tylko to jest ważne.

Bóg każdego kocha i każdego chce doprowadzić do Siebie. Każdego więc uczy miłości. Również tych, którzy nie potrafią Mu zaufać, również tych, którzy nie chcą Go kochać, a nawet tych, którzy w ogóle nie uznają Jego istnienia.

Ale taka miłość, co zwycięża wszystko jest możliwa tylko wówczas, jeśli tę miłość skieruje się z powrotem ku Bogu. Nie oznacza to jednak, że Bóg kogoś wyklucza ze swego planu zbawienia. Taka elementarna wiara, jaką jest miłość do Boga, jest niezależna od kultury, w jakiej człowiek się wychował. Każdy - chrześcijanin, buddysta, mahometanin, czy ktoś, kto wychował się poza Bogiem - jeśli tylko wyrazi swoją potrzebę Boga, otrzyma miłość do Niego i czerpiąc wprost z Jego miłości, będzie mógł doskonalić swoją miłość. Te uwarunkowania kulturowe mogą co najwyżej zniekształcać obraz Boga, ale nie są w stanie odciąć kogoś od Bożej miłości i pełnego w niej uczestnictwa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz