12.
Małżeństwo jest widomym znakiem wspólnego pragnienia, by ta miłość, która trwa, była miłością ostatnią. I to nie ksiądz udziela wam ślubu - on jest tylko świadkiem, który powagą Kościoła potwierdza i błogosławi wasz związek (to tekst liturgii). Sakramentu małżeństwa udzielacie sobie sami. Ja biorę sobie ciebie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. To jest twoje pragnienie. Ale zaraz po nim następuje prośba skierowana wprost do Boga, by to twoje pragnienie stało się realne - Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.
Co więc Bóg na to, czy to wypełniła się Jego wola? Czy to On przyprowadził was tu do ołtarza?
Być może tak. Ale mógł mieć wobec was inne plany: zupełnie innej drogi - kapłaństwo, życie zakonne; mógł mieć dla was jeszcze inne miłości, a nawet jeśli ta miłość miała być miłością ostatnią, to mogliście się zwyczajnie pospieszyć.
Ale jak by nie było, to Bóg przyjął wasz wybór i rzeczywiście stał się gwarantem waszego małżeństwa.
Ale właściwie co On gwarantuje?
Czy szczęście?
Jeśli miała to być miłość ostatnia, na pewno szczęścia wam nie zabraknie. Ale będzie to niejako przy okazji. Bo naszym zadaniem tu na ziemi jest przygotowanie się do spotkania z Bogiem, a więc nauka miłości. Jeśli waszej miłości dużo brakuje, jeśli nie chcecie się dalej uczyć, to musisz się liczyć z tym, że czeka cię jeszcze wiele cierpienia. Bo tylko poprzez cierpienie potrafimy się wydobyć z własnego egoizmu - cierpienie zawsze przypomina nam, że miłości trzeba się uczyć. Tak więc szczęścia Bóg nie może wam zagwarantować.
Czy więc gwarantuje miłość, którą sobie przysięgaliście?
Znowu, może być i tak, że w waszej nauce potrzebna będzie miłość do kogoś innego. Może dopiero wtedy zauważycie, jak bardzo wasza miłość jest niedojrzała. Może dopiero wtedy przekonacie się, ile w was jest egoizmu. Może dopiero wtedy stwierdzicie, że nie można ustawać w nauce miłości. A więc miłości Bóg też wam nie gwarantuje.
Podobnie nie gwarantuje wierności i uczciwości małżeńskiej. Wszak szatan chce zniszczyć waszą miłość i ma całą gamę pomysłów dla was, byście zapomnieli o tym, że miłości trzeba się uczyć. A to, czy ulegniecie pokusom zależy tylko od was. Bóg szanuje waszą wolność i do niczego was nie będzie zmuszał. Owszem pomoże, jeśli poprosicie Go o pomoc, ale to nie wynika z sakramentu małżeństwa - tak czyni zawsze - lecz to, czy będziecie o Nim pamiętać, czy będziecie chcieli przezwyciężać pokusy, zależy tylko od was. Musicie sami chcieć. Jednak nie próbujcie sami przezwyciężać pokus - bez Boga nie da rady.
Jak sądzę, to co Bóg gwarantuje jest troszeczkę inne. Myślę, że to jest tak, że choćby wasza miłość chodziła nie wiem jak krętymi drogami, choćby przechodziły nad nią nie wiem jak wielkie burze, choćby między was wkradło się coś nie wiem jak strasznego, to zawsze, gdy tylko będziesz chciała, Bóg odnowi w tobie twoją miłość. A więc sądzę, że dzieje się coś podobnego co z miłością do samego Boga - tylko Bóg rozdaje miłość, ale podobnie jak przy miłości do Niego, tak i tu, ty możesz o niej decydować. Ale tylko o swojej miłości, nie o miłości męża. I z kolei on może decydować o swojej miłości, ale nie o twojej.
A teraz popatrz: małżeństwo nie jest potrzebne Bogu - ono jest potrzebne tobie. Powierzając się do końca swojemu chłopakowi, chciałabyś mieć pewność, że to nie będzie wyszłam za maż - zaraz wracam. I to nie są żadne babskie fanaberie - to jest tobie rzeczywiście potrzebne. I to będzie potrzebne twoim dzieciom. Nawet im jeszcze bardziej niż tobie. Bo tak jak cierpienie przypomina nam, że miłości trzeba się uczyć, tak poczucie bezpieczeństwa, stabilności potrzebne jest, by miłość mogła dojrzewać, szczególnie młoda miłość. Miłość zagrożona nigdy nie dojrzeje.
Ale popatrz dalej: gdyby w naturze człowieka nie leżał grzech, gdybyśmy zawsze potrafili rozpoznać wolę Bożą, gdyby ta wola zawsze stawała się naszą wolą, gdybyśmy nie zabiegali o szczęście, a zawsze chcieli się uczyć miłości, to małżeństwo nie byłoby potrzebne również tobie.
Małżeństwo ma zrekompensować naszą niedoskonałość, po to, by mogła w pełni rozwinąć się twoja miłość, po to, byś swoją miłością mogła ogarniać coraz większy krąg ludzi (zwróć uwagę, że jeśli przeżywasz miłość szczęśliwą, to dla wszystkich masz więcej uśmiechu, każdemu jesteś bardziej życzliwa) i wreszcie po to, byś miłości mogła uczyć innych.
I niech cię nie zwiedzie to, że skoro jest tyle rozbitych małżeństw, że skoro w tylu rodzinach nienawiść zajęła miejsce miłości, to powinnaś szukać innego rozwiązania, innego schematu (każda instytucja to tylko pewien schemat). Nic z tego - nie znajdziesz. Bo nie można w sposób instytucjonalny zagwarantować sobie doskonałości. Już sam pomysł przepełniony jest ludzką pychą. Małżeństwo też ci tego nie zapewnia. Ale gwarantem twojego małżeństwa jest sam Bóg. I to jest atut. A to, że tyle małżeństw przeczy wartościom, którym miało służyć, oznacza jedynie, że nie bardzo rozumiemy, czym małżeństwo jest i nie bardzo potrafimy korzystać z gwarancji, jakich Bóg nam udziela (zwróć przy tym uwagę, że te gwarancje nie mogą być silniejsze, bo wszystko co Bóg czyni wobec ludzi, czyni z całkowitym poszanowaniem ich wolności).
A zacząć trzeba od samego początku - od decyzji o małżeństwie.
Jakże często ślub staje się ucieczką przed samotnością, ucieczką przed drobiazgowym nadzorem rodziców, ucieczką przed atmosferą nienawiści panującą w domu rodzinnym... Jakże często małżeństwo ma zapewnić azyl, schronienie przed światem, ma zapewnić status społeczny, czy status majątkowy... To wszystko jest życie. Bo ty uwierzyłaś szatanowi, że musisz zabiegać o swoje szczęście. Jeśli małżeństwo to zapewnia, to dzieje się tak tylko przy okazji. Nie to powinno decydować o małżeństwie, bo nie temu małżeństwo służy.
Podstawowe pytanie, to czy to miłość kieruje was ku sobie?
Jeśli tak, to jaka ta miłość jest?
Czy jest to miłość dojrzała?
Nigdy nie będziesz mogła powiedzieć ja umiem kochać, ale to czy to jest miłość dojrzała, możesz powiedzieć. A więc po pierwsze, czy dominuje w niej postawa dawania? Czy dając, nie oczekujecie czegoś w zamian?
I dalej. Już parę razy mówiłem, że dojrzała miłość nie ogranicza wolności osoby, którą się kocha. Że jedynym wymaganiem, jakie miłość stawia osobie kochanej jest to, by ona nie ograniczała mojej wolności. Jest to prawda ogólna, ale szczególnie ważna w odniesieniu do prawa do własnej tożsamości, a więc do prawa bycia tym, kim się jest oraz do prawa decydowania o tym, kim chciałoby się być. A jak to u was wygląda? Czy wasza miłość nie jest przypadkiem zbiorem wzajemnych życzeń i wymagań - dobry mąż to..., dobra żona to...?
I tu wracamy do granic tolerancji. Bo z jednej strony źle wróży waszemu małżeństwu, jeśli drobiazgi urastają do rangi problemów, ale z drugiej jeszcze gorzej jest, jeśli nie potrafisz walczyć o wartości, które są dla ciebie ważne.
Jeśli ktoś ci mówi, że to strasznie dziecinne tak ufać ludziom, ale to się tobie w sobie samej podoba, to nie powinnaś tego zmieniać. Mało - powinnaś umieć walczyć o szacunek do tego, że właśnie taka jesteś. Jeśli ktoś ci mówi, że nie można tak wszystkiego przeżywać, a ty uważasz, że to jest w tobie ładne, to tego też nie powinnaś zmieniać. I o to też powinnaś umieć walczyć. Nie twierdzę, że nic nie musisz w sobie zmienić, że jesteś ideałem - nie jesteś - nikt nie jest. Ale to, co musisz w sobie zmienić, wskazuje ci sam Bóg twoim głosem sumienia. Jeśli coś ci się w sobie podoba, to na pewno podoba się również Bogu. I choćbyś nawet przyznawała, że to niepraktyczne, to tego zmieniać nie powinnaś - mało, tego zmieniać ci nie wolno. Jeśli byś wyzbyła się tego, co uważasz w sobie za ładne, a nawet jeśli tylko przestałabyś to w sobie cenić, to utraciłabyś zdolność kochania. Bo przecież miłość jest pragnieniem dawania siebie. Jeśli nie byłoby w tobie nic, co uważałabyś za ładne, to nie miałabyś co dawać, nie mogłabyś kochać. Taka miłość, która jest ciągłym uleganiem, jest zabójcza dla siebie samej. Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego - nie można kochać kogoś, jeśli siebie się nie kocha - o tym też mówi to przykazanie. Może być nawet i tak, że akurat teraz nie ma wokół ciebie ludzi, którym te cechy, które ty uważasz za ładne, byłyby potrzebne. Ale nic się nie martw - skoro Bóg nie mówi ci by się zmienić, to ma dla ciebie kogoś, kto będzie potrafił docenić, że właśnie taka jesteś. Na pewno się spotkacie. Musisz tylko trochę poczekać.
A więc te trzy elementy: dominacja postawy dawania, umiejętność walki o te wartości, które uważasz za ważne (szczególnie, gdy odnoszą się do twojego być) oraz całkowita tolerancja we wszystkim pozostałym - stanowią o tym, czy wasza miłość jest dojrzała.
I nie mówię, że ze ślubem trzeba koniecznie czekać, aż ta miłość w pełni dojrzeje - życie nie jest schematem i sam Bóg może was przynaglać - On doskonale was zna, zna wasze słabości, wie co stanowi dla was zagrożenie w waszej nauce miłości - ale tę decyzję należy podejmować w pełni świadomie. Nade wszystko ze świadomością, że tego wszystkiego, czego brakuje w waszej miłości, będziecie musieli się nauczyć już w małżeństwie - a to znacznie trudniejsze niż teraz. Ze świadomością, że ta nauka będzie was kosztowała wiele cierpienia. Ze świadomością, że twój chłopak może nagle przestać chcieć się uczyć i jego miłość może już do końca pozostać taką, jaką jest teraz, a nawet, że może w ogóle przestać chcieć kochać. To wszystko trzeba rozważyć i na to trzeba być przygotowanym.
Ale nade wszystko trzeba być wyczulonym na to, co mówi Bóg. Bo On nie zostawi ciebie samej z taką decyzją. On chce ci pomóc. Musisz tylko uważnie nasłuchiwać, bo nigdy nie wiesz kiedy i w jaki sposób do ciebie przemówi. Ale przemówi na pewno.